Monika Gawron. – 38 lat , dwoje wspaniałych dzieci Patryk 18 lat, Martynka 10 lat , cudowny partner Marcin. W 2012 roku, po super spędzonych wakacjach, pod koniec których zaczęłam ,źle się czuć , wróciliśmy do domku. Wrzesień kiedy dzieci poszły do szkoły, był okraszony ciągłym bólem i wizytami u lekarzy. Badano mnie , prześwietlano, stawiano dziesiątki diagnoz. Byłam w ciąży. Wszystko zrzucano na kręgosłup. W październiku okazało się ,że ciąża jest martwa. Usunięto martwy płód i odesłano mnie do domu. Dwa tygodnie później wróciłam do szpitala z silnym krwotokiem. Usunięto macicę , wysłano do histopatologii, postawiono diagnozę ciąża szyjkowo wszczepienna !!! Po zabiegu usuniętej wcześniej ciąży!! Nikogo nie zastanowiło, że dwa tygodnie wcześniej usunięto płód, ale że hcg było wysokie jak na kobietę w ciąży, postawiono tak sobie, diagnozę wszczepiennej ciąży, mach macica wywalona i do domu. Po powrocie do domu , był to początek grudnia , zwijając się z bólu, męczyłam każdy kolejny dzień , dzwoniąc co i rusz do szpitala czy jest histpat. Nie doczekałam , był 15 grudzień 2012 roku , sobota. Byłyśmy z córką same w domu, miała 8 lat ,Marcin w pracy, Patryk był w tym czasie u swojego taty. Nagle poczułam tak silny ból brzucha ,jakby ktoś mnie postrzelił, wbijał noże i zobaczyłam płynącą ze mnie dosłownie lawę. Zebrałam wszystkie siły,dotarłam do łazienki i poinstruowałam Martynkę co ma robić,że tracę przytomność, zdążyłam wykręcić nr pogotowia, resztę już podziałała Martynka. Wezwała pogotowie, zadzwoniła do babci, która ,poradziła jej,aby nogi oparła mi do góry o futrynę, byłam już nieprzytomna i leżałam. Kiedy przyjechało pogotowie , wykrwawiałam się już. Do szpitala trafiłam z wstrząsem krwotocznym i po wkłuciu centralnym , przewieziona zostałam na chirurgię , gdzie zespół walczył o moje życie 9 godzin. Po operacji , z otwartym brzuchem, trafiłam na Oiom , gdzie czekano , na powrót funkcji życiowych. Kiedy odzyskałam funkcje życiowe… poinformowano mnie ,że to cud ,że żyję ,usunięto masy nowotworowe,podwiązano tętnice biodrowe, że mam nowotwór, że czeka mnie reoperacja, 4 godziny trwała, po której przewieziono mnie niezwłocznie na onkologię. Tam postawiono diagnozę, nowotwór kosmówki, złośliwy,stopien figo IV ,przerzuty do płuc, na miednicy guz nieoperacyjny 6cm. Zastosowano u mnie leczenie chemią , cykle EMACO, radykalna, tydzień w tydzień do maja 2013 wlewy. Przerwano z początkiem maja , z powodu uszkodzonego szpiku. W październiku 2013 roku okazało się ,że na jajniku mam guza 5,5 cm na ,a wymazy i wycinki kolkoskopii wskazywały na nowotwór szyjki. Po długiej walce i poszukiwaniu lekarza, który podejmie się operacji, w końcu w kwietniu 2014 roku, zostałam poddana operacji usunięcia szyjki, histpat wykazał, raka złośliwego szyjki , naciekającego. Tak stałam się posiadaczką drugiego nowotworu. Pod koniec kwietnia druga operacja usunięcie reszty szyjki, szczytu pochwy, jajnika i obustronnie węzłów biodorowych,zabiodrowych,pachwinowych. W czerwcu i lipcu , przeszłam chemioradioterapię.Znowu radykalnie, chemia co tydzień, cisplatyna i 23 dawki radio, po których wylądowałam w pieluchach. Powoli wychodzę ze skutków ubocznych radio. Pomimo całej tej historii, leczenia, nie straciłam radości życia, powtarzając ciągle ,że ja znalazłam niebo na ziemii, z nowotworem ale szczęśliwa, bo wtedy tam na oiomie , kiedy usłyszałam ,że to cud ,że żyję , to on się zdarza codziennie, do dziś. Moja córka uratowała mi życie, a ja i cała moja rodzina , staramy się je wzbogacać ,każdego dnia. Czekają mnie dalsze badania , kontrole, ale na czas nowego roku i świąt , wyciszyłam się i mojego raczka postawiłam obok, pewnie się przyglądał, jak pięknie mi z rodzinką. W lipcu zeszłego roku zmarł mój tata, też nowotwór , rozsiany wszędzie. To on wyciągnął mnie z pieluch, dał motywację, chciałam spędzić z nim ostatnie dni i Bóg jeden wie, ile determinacji i siły kosztowało mnie wstanie z łóżka w pielusze i pojechanie do taty. Dziś wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny i może to zabrzmi paradoksalnie, ale tatuś w ostatnich dniach swojego życia , dał mi wiele siły i motywacji. To dla niego w październiku 2014 roku zdobyłam dwa szczyty-Rudawiec i Mogielicę. Zdobyłam je z częściowym niedowładem nogi z wsparciem syna Patryka i wspaniałego mężczyzny Marcina. W grudniu 2013 zorganizowałam Akcję Daj Coś Kolorowego https://www.facebook.com/events/592767084122708/ z myślą o kobietach chorych onkologicznie,która do tej pory cieszy się ogromnym zainteresowaniem,rozdajemy paczki na oddziałach,zostawiamy dobre słowo, oraz powstało Stowarzyszenie- On Color Off Rak , które już niebawem będzie działać jako fundacja. Również w tym roku wybieram się w rejs ,wraz z wspaniałymi kobietami, onkologicznie doświadczonymi, jak ja, dzięki nieziemskiemu pomysłowi Madzi Lesiewicz,a w styczniu podjęłam decyzję, że wakacje tego roku zamierzam przeżyć jak nigdy, odwiedzając ciekawe, urocze i magiczne miesjaca w Polsce.Niedawno również podjęłam współpracę z grupą artystyczną Alternatywa.Już niebawem czeka mnie kolejna operacja,są zmiany dalsze na płucach, lecz …lecz nie brak mi woli i chęci, wspiąć się na szczyty największe … cyt. Monia Gawron