Zaczęło się ok rok temu, kiedy po długich próbach zajścia w kolejna ciążę, stwierdziliśmy z mężem, że czas poszukać pomocy u specjalisty. Bardzo mnie to frustrowało, ponieważ pierwsza ciąża przyszła bez większych trudności. Najpierw jeden ginekolog, który stwierdził polip, kontrola za 2 tyg. Po 2 tyg. okazało się, że polip się wchłonął. Wszystko w porządku, proszę przyjść za rok, jak dalej się nic nie zadzieje. Zapaliła mi się czerwona lampka, ponieważ doktor nie chciał zrobić nawet podstawowych badań hormonalnych. Nie…. To nie… Zmieniłam ginekologa i trafiłam na Panią doktor, która zaczęła od pełnej diagnostyki, zarówno mojej jak i mojego męża. Wszystko w porządku, hormony prawidłowe, plemniki też – czekamy na cytologię. Myślałam, że to będzie tylko formalność. I tu ugięły mi się nogi, kiedy dostałam telefon z przychodni, że mam fatalne wyniki. Proszę przyjść już jutro – usłyszałam w słuchawce. Następnego dnia Pani doktor spojrzała na wyniki i potwierdziła słowa pielęgniarki. Musimy robić dalszą diagnostykę, ale proszę się nie martwić, na tym etapie jest to wyleczalne w 100 procentach, dodatkowo będzie miała Pani szansę, aby zajść w ciążę. I praktycznie od października kolejno w jak najszybszych terminach. Najpierw abrazja z łyżeczkowaniem w listopadzie. Miesiąc niepewności, wyniki potwierdziły dalsze zmiany. W styczniu konizacja w szpitalu, gdzie pracowała moja Pani doktor. Powodzenie i zadowolenie lekarki, że wszystko udało się jej wyciąć, dało mi nadzieję na kolejną ciążę. Znów wyniki, tym razem szybko, bo już po tygodniu. Rozmowa z ordynatorką, która mnie uspokoiła, bo pomimo, że w jednym miejscu wycięcie zmian było wątpliwe, to mogło to zostać spowodowane tym, że nie zawsze wszystko dokładnie widać. Na pytanie czy mam się pożegnać z myślą o ciąży usłyszałam, że nie mogę tak myśleć. Więc pocieszona poszłam na kontrolę do Pani doktor, a tam? Znów dowiedziałam się, że zmiany poszły za daleko i najlepiej jakbym usunęła szyjkę i macicę…. Znów ugięły się pode mną nogi. Ale jak to? Przecież ordynator mówił co innego… Przecież zabieg wyszedł pomyślnie… Jednak decyzja została podjęta, tniemy wszystko, zostawiamy przydatki, nie będę ryzykować. Mam dla kogo żyć. Dla synka, dla męża. Muszę się pogodzić, że nie będzie kolejnego dziecka w rodzinie. Teraz czekam na operację, która ma się odbyć za tydzień. Psychika mi siada, a uczucia są tak skrajne, że nie potrafię sobie z nimi poradzić. Czy aby wszystko lekarze mi powiedzieli? Skoro można to wyleczyć, to dlaczego zaraz macica? Sama nie wiem już co o tym wszystkim myśleć. Mimo tego wszystkiego mam nadzieję, że choroba nie poszła dalej i na wycięciu macicy zakończy się moja przygoda z niechcianym lokatorem.