O chorobie dowiedziałam się 2 lata temu, zaniepokoiły mnie plamienia między miesiączkami. Ginekolog stwierdził, że tak się czasem zdarza podczas owulacji i uśpił na jakiś czas moją czujność. Na ponownej wizycie poprosiłam o cytologię, wyszła IV w skali Papanicolaus. Pobrano wycinki- diagnoza rak płaskonabłonkowy szyjki macicy G2(czyli w drugim stopniu złośliwości)i wtedy zaczęła się walka ze strachem, z chorobą. Obiecałam sobie, że jak ją wygram to napiszę tutaj kilka słów aby dodać siły tym, które jeszcze walczą. W trakcie choroby często wchodziłam na tę stronę i czytałam zamieszczone tutaj historie aby dodać sobie siły i wiary, że jednak będę żyła. O wsparcie wśród najbliższych było trudno. Niestety mój mąż “nawalił”, jedyne co potrafił to topić swój strach w alkoholu i histeryzować: “co on teraz zrobi z maleńkim dzieckiem” i “za co taka kara”, rodzicom o niczym nie powiedziałam, siostry płakały po kątach a przyjacółki współczuły i pocieszały ale nie czuły tego co ja… Przeszłam dwie operacje. Pierwszą oszczędzającą- wycięto 3/4 szyjki, okazało się jednak że są nacieki do głębszych warstw i brak czystego marginesu w niektórych miejscach w wyciętym materiale. Druga operacja była radykalna, potem ból tak straszny, że trudno opisać, zostałam “wypatroszona jak kurczak” ale dzięki temu żyję… Jeszcze radioterapia i jestem, patrzę jak dorasta moja córeczka… Dzięki niej ani przez chwilę nie strciłam wiary w to, że mi się uda!!!!